Kontekst: jestem ateistką i to taką dość radykalną. Jednocześnie mam "dziwny" stosunek do śmierci, który zawdzięczam mojej nietypowej, ale wciąż schizofrenii. Nie będę Wam oczywiście tego tłumaczyć, bo to są moje osobiste sprawy, które niewiele osób rozumie.
Ogólnie mój stosunek do dnia Wszystkich Świętych najlepiej ilustruje mój komiks, który narysowałam dwa dni temu. Do tego kontrowersyjny (podobno) pogląd, że zmarli są w świecie niematerialnym, a nie w grobach. No i mam też niechęć do tradycji, szczególnie jeśli wiąże się z przymusem. To wszystko sprawia, że to moje "świętowanie" jest średnie. Wczoraj nie poszliśmy na groby, zniechęceni opowieścią mojej mamy o okropnym tłoku i tłumie w każdym możliwym miejscu.
No to wybraliśmy się dzisiaj po południu, na spokojnie. Dodam, że nastroje mieliśmy oboje podłe, zwłaszcza ja (sprawy domowe, mówiąc ogólnikowo), ale stwierdziliśmy, że jak już mieliśmy jechać, to pojedziemy - bo to lepsze, niż siedzenie w domu.
Najpierw pojechaliśmy na cmentarz parafialny kościoła św. Anny, gdzie pochowani są moi dziadkowie. To pierwsze Zaduszki, kiedy składamy znicze również na grobie babci, a nie tylko dziadka...
Wyciągnęliśmy znicze z plecaków i wtedy, nie wiadomo skąd, podszedł do nas... rudy kotek. :) W pierwszej chwili myślałam, że to jakiś bezdomny biedak szukający pomocy, ale patrzę - kotek jest wykastrowany, ładny, czysty i zadbany. I potem zobaczyliśmy obróżkę z imieniem Antek i numerem telefonu. Na wszelki wypadek zadzwoniłam pod ten numer, ale pan powiedział, że to kotek wychodzący z okolicy i często tam spaceruje. No ok, chociaż jestem ogromnym wrogiem wypuszczania samopas kotów...
Po wizycie na grobie dziadków i pożegnaniem z Antkiem, chyba nieco rozczarowanym, że jednak nie dostał smaczka :), poszliśmy pod duży krzyż, znajdujący się w centralnej części cmentarza. Tam kładzie się znicze dla tych, których grobów z tych czy innych względów nie można odwiedzić. Miś położył znicz dla swoich dziadków, ja też, dla drugiego dziadka i nie tylko.
Porobiliśmy trochę zdjęć, ale i tak było całkiem sporo ludzi, więc wróciliśmy do auta.
Następny przystanek - cmentarz komunalny, gdzie pochowany jest mój ojciec. Na komunalnym było mniej ludzi, za to słońce zaczęło zachodzić, co ładnie współgrało z jesiennymi drzewami i liśćmi leżącymi na ziemi. Zostawiliśmy u ojca znicz i przeszliśmy się po tym niewielkim, ale zadbanym cmentarzu.
Zaczęło się robić chłodno, a my nie najlepiej się czuliśmy i do tego zaczęło się robić zimno... Ale mieliśmy jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia i nie chcieliśmy odpuścić.
Tym miejscem był najstarszy cmentarz parafialny kościoła św. Andrzeja, który znajduje się po sąsiedzku ze "słynnym" ośrodkiem opiekuńczo-wychowawczej "słynnej" siostry Bernadetty, o której usłyszała cała Polska (i która nie poniosła żadnej kary za swoje przestępstwa). Zabawnym jest, że kiedy byłam bardzo małą dziewczynką, bałam się tego cmentarza, bo wydawało mi się, że... są tam pochowane dzieci zamordowane w tym nieprzyjemnym sierocińcu, którego fasadę zdobi ogromna płaskorzeźba przedstawiająca scenę Golgoty.
Tymczasem nie jest to cmentarz ofiar jakiejś koszmarnej zbrodni, tylko po prostu stary cmentarz parafialny. Cmentarz - obecnie nazywany właśnie "Starym Cmentarzem" został założony w 1899 roku, a zmarłych chowano na nim do 1968 roku. Od 2014 roku działa natomiast projekt (i fundacja), których celem jest szeroko pojęte dbanie o to miejsce.
Dodam, że część zmarłych to Niemcy, którzy mieszkali na terenie Zabrza przed drugą wojną światową. Nie będę się tutaj rozwodzić o sprawach narodowościowych na przedwojennym i powojennym Górnym Śląsku, powiem tylko, że wiedza jaką mam o historii oraz słuchanie relacji z pierwszej ręki (opowieści mojej babci, urodzonej w 1926 roku - słuchałam ich także jako dorosła osoba) pozwoliły mi sobie wyrobić kilka "nieoficjalnych" i zapewne niezgodnych z taką i inną narracją poglądów (acz w moim mniemaniu są one logiczne i oczywiste).
Teren cmentarza nie jest duży, w zarośniętych alejkach trzeba uważać, bo ziemia bywa grząska i można się potknąć o zarośnięte części starych pomników. Miejsce ma swój klimat i urok (nie wiem czy to dobre słowa?) i okazało się być znakomitym plenerem fotograficznym.
Zapaliłam znicz na przypadkowym, acz przyciągającym uwagę grobie zmarłej w 1945 roku w wieku 94 lat Niemki i, jako że zrobiło się bardzo zimno, wróciliśmy do auta i pojechaliśmy prawie prosto (bo jeszcze paczkomat) do domu.
Fotorelacja:
Komiks świetny, myślę, że oddaje nastrój wielu osób.
OdpowiedzUsuńKotek przywitał was serdecznie, jakby chciał umilić wam chwile na cmentarzu i oznajmić, że nekropolia, to nie tylko śmierć...
Na dużych cmentarzach można się zgubić, sama pytałam kiedyś administratora o grób znajomej, wszystko mają w komputerze!
Mój kontekst: jestem chrześcijanką i to dość radykalną - ale nie katoliczką. Wierzę tak jak jest napisane w Biblii. Dlatego nie uprawiam Dziadów. ;)
OdpowiedzUsuńWierzę, że zmarli są w świecie niematerialnym i nie jestem tradycjonalistką.
Nie bywam na grobach wcale w żaden dzień (chyba, że celem robienia zdjęć, bo bardzo lubię ten klimat). Uważam, że pogrzebać należy, ale symbole jak kwiaty i znicze, oraz cześć oddawana zmarłym, to już katolicka mistyfikacja.
Słodki kociak. :)
Ty jesteś z Zabrza?
Jestem schizofreniczką - nie pytaj. :)
UsuńTak, mieszkam w Zabrzu, ale niespecjalnie jestem z tego faktu zadowolona.
Zostawiłam Ci kilka linków w odpowiedzi pod komentarzem u mnie. ;)
Usuń