poniedziałek, 17 czerwca 2024

16.06.2024 - spacery z psem i ratowanie kitku

 Na początek muszę napisać o pewnej sprawie... Posiadanie psa to nowość zarówno dla mnie, jak i mojego narzeczonego. No i niestety im dłużej mamy Niurę i im więcej z nią chodzimy, tym zaczynamy dostrzegać te wszystkie wady wyprowadzania psiaka... Nie, nie chodzi o Niurkę, bo ona na spacerach jest grzeczna jak aniołek i posłuszna. Chodzi o interakcje z innymi ludźmi, niekoniecznie pożądane i nie zawsze przyjemne. Pół biedy jeśli ktoś zapyta jaka to rasa, albo "czy to mały akita?", albo powie, że "śliczny piesek". Jednak jeśli za długo drąży temat, zaczynam czuć silny dyskomfort i mam ochotę zgarnąć psa i uciec, nie ze strachu, tylko żeby nie zachować się wobec tej osoby agresywnie... Nie, nie pobiję nikogo, ale nie lubię interakcji z ludźmi. Tak, mam poważne zaburzenia psychiczne i przez całe moje życie ludzka atencja była dla mnie wyłącznie negatywna (w szkole byłam ofiarą bullyingu, w pracy - mobbingu i tak dalej). Po prostu, nie jestem towarzyskim typem i nie lubię, kiedy ktoś przekracza pewien dystans - i realnie i metaforycznie. 

Ale ok, to jest do ogarnięcia, przyzwyczaimy się, terapeutka też coś doradzi na kolejnej sesji. Mój facet jest ogromny i zarówno ludzie jak i psy czują przed nim respekt. W razie wu Niurka chowa się za niego, co jest naprawdę słodkie i miłe. 

Prawdziwą zmorą są niestety ludzie, których psy latają samopas i podbiegają. "On nie gryzie!" - no, nie gryzie, aż kogoś jednak ugryzie i będzie nieszczęście. Pies to nie dziecko, wbrew temu co się niektórym osobom wydaje... Psem rządzą instynkty i nie da mu się wytłumaczyć, że w takiej czy innej sytuacji należy się zachowywać w taki czy inny sposób. Człowiek jest istotą mądrzejszą od psa (teoretycznie...), więc powinien umieć zapanować nad swoim pupilem. 

No dobra, musiałam to napisać i napisałam. Ten blog ma być ogólnie miejscem pozytywnym, ale tak to w życiu bywa, że nie zawsze się da.

W sumie zrobiliśmy wczoraj 4,86 km, ale zajęło nam to nieco dłużej, niż planowaliśmy. Dlaczego - napiszę dalej. 

Poszliśmy wzdłuż działek ulicą Webera, aż dotarliśmy do torów kolejowych linii Gliwice - Bytom. Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby zastanowić się, czy iść w lewo czy w prawo. Okolice po prawej stronie już znaliśmy z poprzednich spacerów, więc stwierdziliśmy, że pójdziemy w lewo. Szliśmy, aż dotarliśmy do kolejnej bramy kolejnego ROD. Zainteresował mnie duchologiczny szyld na bramie, więc podeszłam bliżej. I wtedy zobaczyłam, że za bramą na kępce trawy leży kot (w pozycji "chlebowej"). Coś mnie tknęło i podeszłam bliżej - kotek nie uciekł, za to ja zobaczyłam, że jego futerko i skóra są w tragicznym stanie. Miał kilka ogromnych, łysych placków. Do tego zdawał się być strasznie apatyczny - ludzie mijali go, a on nawet nie zwracał na nich uwagi. 

Mam koty od 25 lat, więc wiedziałam doskonale, że takie zachowanie u kota nie jest normalne - na 100% jest chory. O wyglądzie nawet nie mówiąc... Co tu robić...? Nie zabezpieczymy go, bo nawet nie mieliśmy do czego go złapać. Nie mielibyśmy go gdzie odizolować, a nie możemy pozwolić na to, żeby nasze zwierzaki czymś się zaraziły. A po trzecie... no niestety, nie byłoby nas stać na leczenie takiego kitku. Nasze zwierzęta to jest maksimum naszych obecnych możliwości. Znalazłam w telefonie numer do lokalnego schroniska, taki numer, że "wieczorem i w nagłych przypadkach". Zadzwoniłam, odebrała pani i... potraktowała mnie poważnie. Powiedziałam jej co i jak z tym kotkiem, wysłałam jego fotkę oraz pinezkę z lokalizacją. Pani powiedziała, że przyjedzie za ok. 20 minut. 

W międzyczasie pilnowałam kotka. On wstał, przeciągnął się i zmienił miejsce, ale cały czas siedział przy mnie, nawet coś mi powiedział. :) Tak, o ile ludzie mnie nie lubią (z wzajemnością), tak zdecydowana większość zwierząt do mnie lgnie (z wzajemnością). Niestety, zza zakrętu wyszła rodzinka. Dwóch hałaśliwych chłopców i dwie kobiety (pewnie mama i babcia) z pieskami (na smyczach). Jeden piesek był na tyle żywy, że kitku profilaktycznie uciekło w krzaki... 

Powiem Wam, że ludzie - wszyscy przechodzący działkowicze - nie zwracali na chorego kotka w fatalnym stanie najmniejszej uwagi. Jeden z tych chłopców powiedział tylko "mama, tam jest kot", ale przeszli i niespecjalnie byli nim zainteresowani... a tymczasem zaraz po przekroczeniu bramy wszyscy równo zaczęli zachwycać się Niurką (Miś stał z nią kawałek dalej, żeby nie spłoszyła kotka)... Jaki słodki piesek, jaki piękny, bo przecież RASOWY i to dość rzadko spotykanej, a bardzo ładnej, rasy. Uderzyło mnie to bardzo mocno - zwykły kot jest bezdomny i chory? A niech se zdechnie, jeden w tę czy tamtą, szkodnik. Rasowe, zadbane zwierzęta są lepsze, ładniejsze i fajniejsze! Taki śmierdziel niech zdycha... Zero pomyślunku, że gdyby ktoś go zabrał do domu i wyleczył oraz wypielęgnował, byłby równie piękny co nasz czarny młodzieniec Koperek i jego przyrodnia siostra Marchewka, też czarna (chociaż to zwykłe kotki europejskie, ze schroniska i z fundacji). 

Nie adoptowaliśmy Niury dlatego, że jest piękną, rodowodową shibą, wyglądającą niczym słodki lisek. Adoptowaliśmy ją ze względu na jej osobowość i charakter (tak, Niura jest bardzo mało "shibowa", typowe shibki są zupełnie inne). Bo jest ułożonym, spokojnym i niespecjalnie aktywnym pieskiem, a także - to był warunek konieczny - ma pozytywne nastawienie do kotów. 

No i niestety siadło mi to trochę na psychikę, bo w bardziej psychotycznych stanach miałam właśnie podobne, ciężkie refleksje na temat ludzkiej głupoty i totalnego braku empatii... A sama też tysiące razy doznawałam odrzucenia, bo nigdy nie byłam taka, jak wszyscy. 

Jako, że kitku zniknęło w krzakach, ogarnęła nas pewna rezygnacja... Na szczęście po 5 minutach pod działki podjechał samochód ze schroniska. Pani udało się wypatrzeć kitku w krzakach - zawołała je i podeszło. Widać było, że to oswojony, domowy kot. Pani szybko złapała go w ręcznik i wpakowała do transporterka. Podziękowaliśmy za pomoc i ruszyliśmy dalej... Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś się nad nim zlituje i go zaadoptuje, żeby nie musiał wracać na działki.

Po drodze niestety popełniliśmy mały błąd i zamiast skręcić na główną drogę prowadzącą z Sośnicy do Zabrza, skręciliśmy na wcześniejszą dróżkę, nieutwardzoną, przypominającą dróżkę wiejską. Dróżka prowadziła wzdłuż domków, które z tego co wiem są mieszkaniami socjalnymi. Pół biedy, że było trochę błota i cięły komary. Nagle z otwartej furtki wyskoczył agresywny pies w typie owczarka - na szczęście obok był właściciel i natychmiast kazał mu wracać za bramę i zamknął ją. Ok. 

W pewnym momencie drogę przeciął nam kudłaty kundelek średniej wielkości. Miał obrożę, ale był mocno zaniedbany, więc podejrzewaliśmy, że to pewnie pies jakichś lokalnych alkusów, którzy puszczają go samopas lub zwyczajnie im uciekł i lata po okolicy. Pies sprawiał wrażenie wystraszonego, był bardzo czujny i była poważna groźba, że zaatakuje Niurę. Na szczęście obyło się bez przemocy - udało mi się zwabić go na psie ciasteczka, jakie mieliśmy ze sobą. Chwilę to trwało, bo pies był nieufny, a i ja nie chciałam za blisko do niego podchodzić. W końcu jednak rzuciłam mu smaczki w bok, potruchtał tam, a wtedy szybko przeszliśmy z Niurką dalej. 

Do domu wróciliśmy już nieco zmęczeni. Niura wchłonęła drugą porcję swojej karmy i spała do rana. :)

Zdenerwowali nas bezmyślni właściciele psów i znieczulica, ale przynajmniej - mam nadzieję - pomogliśmy uratować kitku z działek.

ps. Zapraszam także do odwiedzania mojego drugiego bloga :) > klik!




































3 komentarze:

  1. Oj, to spacer z przygodami!
    Za każdym razem wypatrzę na twoich fotkach cos ciekawego:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się :D Lubię cykać fotki takich zwykłych, codziennych rzeczy, myślę że jest w tym pewna magia :)

      Usuń
  2. Wiesz... niekoniecznie ludzie tak myśleli o tym kotku... szczerze mówiąc ja bym też nie zwrócił na niego uwagi (ale na rasowego psa też nie :D no chyba że o tyle żeby patrzeć żeby za blisko niego nie przejść, bo się boję psów), ale to dlatego że ja się nie znam na kotach i nie potrafiłbym powiedzieć, że któryś jest chory i potrzebuje pomocy, założyłbym że dużo kotów po ulicach chodzi i większość chyba ma jakieś domy tylko ludzie wypuszczają...

    OdpowiedzUsuń