wtorek, 28 maja 2024

28.05.2024 czyli po prostu idziemy po zakupy

 Dzisiejszy spacer nie odbył się w żadnej efektownej okolicy, bo po prostu szliśmy przez miasto. Plan był prosty - nadać przesyłki z Vinted w paczkomacie, zajść do sklepu wyłącznie z artykułami dla kitku (dostawa puszek z Allegro będzie dopiero jutro, a wszystko już zeżarły) i wrócić do domu okrężną drogą. 

No i... co mam powiedzieć, wszystko poszło zgodnie z planem. :) Wracaliśmy przez park im. Jacka Kuronia. Kawiarnia przy Domu Muzyki i Tańca ładnie się prezentuje, trzeba będzie kiedyś wpaść na kawkę. Sam park też zyskał na urodzie i - mam nadzieję - bezpieczeństwie, bo znam różne historie sprzed dwudziestu kilku lat jak po zmroku lepiej było się tam nie zapuszczać, zwłaszcza kobietom. Pomnik także sobie stoi - dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że to się nazywa Pomnik Kombatanta Polskiego i że to kopia dzieła oryginalnie wykonanego przez artystę z Francji. Zapamiętałam ten pomnik w nieco innym kontekście - kiedy jako smark chodziłam z mamą po parku, razu pewnego pojawił się tam wykonany sprayem napis "Dwa wulgarne, pejoratywne określenie homoseksualnych mężczyzn w hołdzie Kurtowi Cobainowi". Jakkolwiek, co do tego nieprzyjemnego słowa na p. mam pewne wątpliwości, czy to było rzeczywiście takie słowo - jako dzieciak, nie znałam z domu żadnych wulgaryzmów ani plugawych określeń jakichkolwiek ludzi, którzy żyli inaczej, niż my. Pamiętam, że moja mama była zniesmaczona, a ja jak przystało na normalne dziecko, nie wiedziałam o co chodzi. 

Potem szliśmy ulicą Armii Krajowej, bo to już nasza dzielnia. Minęliśmy gustowne budynki, w których pewnie zamieszkiwał przedwojenny niemiecki zarząd albo jakieś inne osoby związane z nieistniejącą już fabryką znaną na Śląsku jako Linodrut (można o niej przeczytać w sieci - ja, chociaż jestem niedorobionym historykiem, nie mam większego pojęcia o historii przemysłu). Potem minęliśmy dwa małe familoki - obecnie zamieszkuje tam niezbyt ciekawe towarzystwo, ale na początku lat 50. XX wieku znajdowało się tam pierwsze mieszkanie moich dziadków, kiedy sprowadzili się tu z Katowic. Jakiś czas po narodzinach mojej mamy, dziadkowie przeprowadzili się w inne miejsce (tam była normalna łazienka, z ubikacją, wanną i kanalizacją, co babcia wspominała zawsze jako ogromny luksus jak na tamte czasy). 

Reszta ulicy, do zakrętu prowadzącego "na skróty" do naszego bloku, to właśnie ogromny teren po Linodrucie. Od kilku długich lat nie ma tam nic, tylko wielki, porośnięty chaszczami plac, w którym okoliczni mieszkańcy wydeptali ścieżki. Czasem, żeby spożyć alkohol w krzakach, czasem żeby dojść skrótem do bloków na ul. Sobieskiego. Został tylko jeden jedyny, ostatni budynek, zamurowany dość konkretnie, że nikt ot tak do niego nie wejdzie. Z tego co pamiętam, zamurowano tę ruinę oczywiście ze względów bezpieczeństwa, bo zbierała się tam różna hołota, bezdomni, ćpuny, miłośnicy trunków wysokoprocentowych i tak dalej.

Z Linodrutem wiąże się taka historia, że w latach pięćdziesiątych-siedemdziesiątych moja śp. babcia pracowała tam jako jedna z księgowych. Księgowych był oczywiście cały wydział, bo w tamtych czasach nie było komputerów. Myślę, że ta praca również przyczyniła się do długowieczności babci (zmarła 28 stycznia tego roku, mając 97 lat). 

A ja sama pamiętam z wczesnego dzieciństwa, że czasem kiedy szłam z mamą do parku (mieszkaliśmy po sąsiedzku), trzeba było się zatrzymać, bo z fabryki akurat wyjeżdżał pociąg towarowy, załadowany belami, wokół których były owinięte stalowe liny. Pociąg wjeżdżał na bocznicę, taką też należącą do Lindrutu, a następnie włączał się do ruchu na normalnej linii kolejowej, która przebiega zaraz obok. Szyny pozostały do dzisiaj - zobaczycie je na jednym ze zdjęć. Z bocznicy tymczasem zostało niewiele - sprawdziłabym, ale tam jest wysoka trawa i moją żądzę przygody skutecznie hamują kleszcze. 

Wyszło 1,5 h spaceru i w sumie zrobiliśmy 4,81 km. 





































czwartek, 23 maja 2024

23.05.2024 czyli bliska okolica

 Wyszliśmy z domu około 16:00 z zamiarem nie zmachania się. :) Postanowiliśmy odwiedzić bliską okolicę, gdzie chodziłam czasem z ojcem na spacery - ale ostatni raz byłam tam chyba w 2009. Miś nie był tam w ogóle, a ja chciałam zobaczyć co tam się pozmieniało. 

Szliśmy wzdłuż ogródków działkowych, które ciągną się kawałek, potem wzdłuż torów - ale nie wyszliśmy na miejscówkę, gdzie chodziłam z ojcem, tam był taki stary wiadukt i zastanawiam się, czy przypadkiem przez te kilkanaście lat nie został rozebrany. Do sprawdzenia. Minęliśmy również miejsce przy starym tzw. glinioku, które było jeszcze kilka lat temu fajnym punktem na mapie miasta - była tam restauracja, pizzeria, jakaś kawiarnia czy piwiarnia i duży, zielony teren. W lecie jakieś koniki i inne atrakcje dla dzieciaków, w zimie lodowisko. Obecnie wszystko zamknięte na głucho i zarośnięte. 

Potem przemierzaliśmy okoliczne osiedla domków jednorodzinnych. Sama chciałabym mieszkać w takim miejscu. W sumie, w każdym z którego jest daleko do jakiegokolwiek stadionu, szkoły, przedszkola i kościoła. xD Jestem dziwna, bo lubię podziwiać co ludzie mają w ogródkach, a im więcej dziwnych rzeczy i fikuśnych roślin, tym większa moja radocha. :)

Wyszliśmy prosto na Netto, i taki był plan, bo kupiliśmy kilka artykułów spożywczych między innymi na jutrzejsze śniadanie. No i do domu. W sumie zrobiliśmy 4,26 km, co uważam za optymalną trasę, bo fajnie odpoczęliśmy i nie zmęczyliśmy się. Do tego pogoda naprawdę dopisała. :)

A poniżej oczywiście fotorelacja. :)