czwartek, 4 lipca 2024

04.07.2024 - kierunek Gliwice

 Dzisiaj, wiedziona moją subtelną ciekawością i małą żądzą przygody, namówiłam Misia na wyjazd do sąsiednich Gliwic. Naszym celem był konkretnie Park Kultury i Wypoczynku. 

W miejscu tym znajdował się Zameczek Leśny - oryginalnie Waldschlösschen, obiekt powstały w XIX wieku. W tamtych czasach była tam restauracja (dla bogatszych klientów) oraz bar (dla tych mniej zamożnych). Wokoło znajdował się park i kilka fikuśnych, jak na tamtą epokę, obiektów rekreacyjnych, cieszących się dużym powodzeniem wśród lokalnej społeczności. 

W latach 20-stych XX wieku Zameczek został rozbudowany i warto też wspomnieć o pobliskiej fontannie - zniszczona rzeźba, jaką zobaczycie na zdjęciach, powstała właśnie w okresie międzywojennym. Autorem rzeźby, jak podają internety, był prawdopodobnie człowiek nazwiskiem Hannes Breitenbach. 

Wytropiłam też ciekawostkę związaną z moim hobby - w czasie drugiej wojny światowej w Zameczku znajdowała się jedyna w okolicy działająca kuchnia. Przygotowywano tam posiłki (to brzmi bardzo eufemistycznie, zważywszy na jakość wyżywienia więźniów obozów koncentracyjnych) dla pracujących niewolniczo w pobliskich zakładach kolejowych więźniów. O jakich więźniów chodzi? Zapewne o więźniów jednego z podobozów KL Auschwitz - Gleiwitz I, który powstał tam w marcu 1944 roku. Musicie mi wybaczyć ten lakoniczny opis, ale podobozy KL Auschwitz to nie był (nie jest...?) mój temat badawczy. :)

Po wojnie w Zameczku znowu otwarto restaurację, która podobno stała się elitarna i często gościły w niej różne partyjne szychy. 

Na początku lat 90 lokal zaczął przechodzić z rąk do rąk, aż w końcu została w nim ulokowana słynna dyskoteka Bravo. Piszę "słynna", bo w czasach licealnych (2002-2005) wiele osób z mojej klasy i szkoły chodziło tam na imprezy, i techno i rockoteki. Mnie w tamtych czasach nie interesowały takie rozrywki, ale raz zapytałam mamę o hipotetyczną możliwość wypadu do Bravo - kategorycznie odmówiła. Po latach wiem, że żadne "mamo ale ja jestem prawie dorosła!!!", bo też nie puściłabym nastoletniej córki, gdybym takową miała, w takie miejsce. Syna zresztą też nie.

Na jednej z poświęconych Gliwicom stron czytamy: w 2006 roku Bravo zostało zamknięte ze względu na zły stan techniczny budynku. Ja słyszałam jednak inną historię, według której zły stan techniczny budynku był po prostu znakomitym pretekstem... ale ta historia to bardziej jakiś urban legend. Przytoczę ją, ale patrzcie na nią przez palce (żadne internetowe doniesienia jej nie potwierdzają). Otóż podobno właściciel dyskoteki miał porachunki z jakimiś dealerami narkotyków i z tej racji w lokalu często były z tego powodu problemy. Po rzekomym zamordowaniu jakiejś młodej dziewczyny, lokal w końcu zamknięto, a kogoś tam aresztowano... To zapewne stek bzdur, bo jak pisałam, opowieść ta nie ma żadnego potwierdzenia. Pamięć płata figle, a ludzie gadają naprawdę różne rzeczy. 

Jakkolwiek, w lasku przy dawnym Bravo faktycznie doszło do morderstwa. W 2011 roku, kilka lat po zamknięciu lokalu Bravo, zamordowany został 35-letni mężczyzna, który pracował jako stróż nocny - w końcu nigdzie nie brakuje złodziei złomu, a może ktoś nie chciał, żeby zaglądali tam miłośnicy urbexu... Podobno była to osobista sprawa między dwójką bliskich przyjaciół, poszło o jakieś szantaże kompromitującymi zdjęciami przy próbie zerwania znajomości. Tak czy inaczej, sprawcę aresztowano wkrótce później i nic więcej na ten temat nie wiem. 

Obecnie w miejscu po dawnej ekskluzywnej restauracji, a potem modnej dyskotece, znajduje się duża tężnia solankowa. Niestety nie weszliśmy na jej teren, ponieważ nie wolno tam wchodzić z psami. Za to reszta parku - w sensie ta, którą dzisiaj zwiedziliśmy - jest naprawdę super. :) Skręciliśmy z głównej drogi w mocniej zalesioną część parku, żeby zobaczyć tzw. siedem górek. Jest to, jak nazwa wskazuje, siedem niedużych wzniesień, na których - jak ktoś lubi - można poszaleć na rowerze. Wokół ciągnie się kilka ścieżek i gdyby nie komary, byłaby to całkowicie przyjemna wędrówka. 

Pospacerowaliśmy różnymi ścieżkami, Niurę znów pomylono z akitą :), zrobiłam sporo zdjęć i zmęczeni - ale zadowoleni - wróciliśmy do domu.